Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stamtąd wydostać się na powierzchnię wielkiego życia było najtrudniejsze, tak trudne, że nie opłacałoby się, gdyby nie szerokość i rozległość dróg, które stąd prowadzą.
Kiedy zmęczona i zdenerwowana narzekała wobec Biesiadowskiego na teatr, na przewrotność i podstępność kolegów, na intrygi i kłamstwa, na brak pieniędzy w kasach, pokiwał głową:
— Rozczarowała się pani, panno Magdaleno.
— Wcale nie — zaprzeczała.
— No, jakże?... Tak pani marzyła o tym teatrze.... A teraz co?
On jej nigdy nie mógł zrozumieć!
Nie rozczarowała się.
Nie marzyła wcale o teatrze! Marzyła o innem, piękniejszem życiu, a jest jeszcze przecie bardzo młoda. Życie, do którego doszła, zapewne jest trudniejsze, lecz i piękniejsze jest napewno, a przedewszystkiem otwiera wciąż nowe możliwości.
Jak loterja.
Możliwości najróżniejsze. Nie precyzowała sobie, jak je widzi, ani tembardziej jakich pragnie. Ale byłaby całkiem głupia, gdyby nie widziała, że albo zła konjunktura minie i teatr stanie mocno na nogach, a wówczas ona, przecież nienajgorsza aktorka, otrzyma engagement, albo wezmą ją do filmu, gdy trafi się odpowiednia rola, a wówczas rozwijają się wspaniale perspektywy dotarcia do Ameryki, albo spodoba się któremu z dyrektorów scen dramatycznych, lub wreszcie wyjdzie zamąż za prawdziwego wielkiego pana.
Z jatki na Tamce widać było tylko fury z węglem, wspinające się ku górze i tylko zabłocone buty ubogich przechodniów.