Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tak, cieszyła się, że nie potrzebowała mieć dlań uczucia wdzięczności.
Idąc razem do teatru, słuchała z niesmakiem opowiadania Biesiadowskiego o tem, w jaki sposób przeprowadził wtedy z Cykowskim cały interes. Chwalił się, że umiał uniknąć różnych kruczków i tych, co go chcieli „nabić w butelkę", wystrychnął na dudków.
Musiała mu w duchu przyznać rację, musiała przyznać, że postąpił rozsądnie, ale teraz pewniejsza była niż kiedykolwiek, że z takim człowiekiem, jak on, związać się nie potrafi.
W teatrze wrzało, jak w ulu. W zasadzie wszyscy zgadzali się na utworzenie spółdzielni aktorskiej, któraby przejęła teatr, oczywiście pod zmienioną nazwą, by nie brać na siebie długów i zobowiązań dawnych właścicieli.
W poczekalni ustawiono krzesła i zaimprowizowano zebranie organizacyjne. Przemawiali Kornat, Morelówna, Kobielski i wreszcie adwokat, mecenas Ludomski, który zdążył już pobieżnie zorjentować się w układzie spraw i wystąpić z konkretnym planem.
W rezultacie wybrano zarząd. Wobec odmowy Bończy, na prezesa powołano Malskiego, kiepskiego aktora, lecz zdolnego organizatora. Pozatem do zarządu wszedł Kornat i, niemal zmuszona do tego, Magda. Wybrano ją z tej racji, że liczono się z koniecznością uzyskania różnych ustępstw ze strony Biesiadowskiego. Ujawnienie faktu, że właścicielem rekwizytorni i dzierżawcą sali jest właśnie on, ucieszyło wszystkich. W związku z bankructwem dawnej spółki i Cykowskiego, najbardziej obawiano się licytacji rekwizytów oraz eksmisji. Z Biesiadowskim zaś, wyglądającym tak poczciwie i pobłażli-