Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przecież chodzi, codzień chodzi — nacierał ojcec.
Adela spuściła oczy i milczała.
— Jeżeli nie na kursy do Bratka, to gdzie?... Mów, psiajucho! — wybuchnął nagle — bo cię na drobny mak rozsypię.
— O, Jezu, Jezu! — zajęczała Adela.
Widziała pochylającą się nad sobą zsiwiałą twarz ojca, na ramionach uczuła bolesny zacisk jego rąk.
— Dokąd, do kogo chodzi? Mów, bo cię rozerwę! Jak się on nazywa?
Pomimo dojmującego bólu i przerażenia Adela zrozumiała nagle, o co ojciec Magdę podejrzewa.
— Boże broń, niech tatko puści — niemal krzyknęła. — Co też tatko sobie wyobraża, Magda, uchowaj Boże, nie taka.
Pan Nieczaj potrząsnął córką z całej siły:
— Nie łżesz?!
— Co mam łżyć! Nich tatko puści.
— Więc gdzie chodzi?
— Do szkoły.
— Do jakiej szkoły?
— Tańców się uczy.
Pan Nieczaj puścił ramiona Adeli, wyprostował się i sapał przez chwilę.
— Jak tatko mógł o rodzonej córce tak nawet myśleć — ośmielała się Adela.
— Więc gadaj. Tylko wszystko, jak jest! — spokojnie już odezwał się ojciec.
I Adela opowiedziała wszystko. O tej pani, co za carskich czasów była baletnicą, o córkach doktorów i inżynierów, o „Złotej Masce“, gdzie zdolniejsze uczenice tańczą, o gimnastyce, którą uprawiają nawet wielkie da-