Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I nic... nic więcej?... — wstrzymała oddech.
— Hm... to się jeszcze pokaże.
— Kam, mój jedyny, mój kochany — tuliła się do niego — ale ty zrobisz ze mnie artystkę, zrobisz, prawda?
Wówczas przyglądał się jej swemi stalowemi oczyma i mówił:
— Zrobiłbym z ciebie rzeźbę... Tylko żaden marmur nie ma takiej karnacji.
Kochała go ponad wszystko. I jeżeli drżała na myśl o swoim występie solowym, to głównie dlatego, że była niemal pewna, że w razie klęski Bończa porzuci ją dla Turskiej, czy dla którejś innej.
W teatrze wiedziano już oddawna o jednem i o drugiem, to jest zarówno o zamierzonym występie solowym Magdy, jak i o jej stosunku z Bończą. Wpłynęło to na zasadniczą zmianę jej sytuacji za kulisami. Tańcząc nadal w zespole Iwonek, spotykała się wciąż z objawami niechęci. Tylko niektóre z koleżanek, jak Białkówna i Paula Zysmanówna, stały się dla niej serdeczniejsze. Natomiast wśród aktorów i aktorek odczuła wyraźnie zwyżkę swoich akcyj. Przymilano się do niej, zabiegano o jej przyjaźń, obgadywano się przed nią. Zaczęła coś znaczyć w teatrze, znaczyć oczywiście o tyle, że przez pozyskanie jej względów każde miało nadzieję zyskać na życzliwości Bończy. Gdybyż wiedzieli, że on na to wogóle nie zwraca uwagi, a z Magdą o teatrze prawie nie rozmawiał!
Magda o to nie żywiła doń żalu. Nigdy nie miała ambicyj rządzenia się za kulisami, a intryg nie lubiła. Jeżeli wysłuchiwała łapczywie wszelkich plotek, to jedynie przez ciekawość, przez potrzebę orjentowania się w stosunkach i to głównie poto, by z zakulisowej gada-