wzruszyła tylko ramionami. Służąca natomiast wygadała się przed policją, że widziała, jak pani Jasionowska dobierała klucz do nieszczęsnego kufra. Pozatem ów
klucz, który do kufra pasował, znaleziono w ustępie za koszem z brudną bielizną. Wtedy pani Jasionowska zemdlała. Podczas przesłuchiwania Magdy wyszło na jaw, że nie jest ona tu zameldowana. Miałaby też duże przykrości. Na szczęście Zosia oświadczyła, że to jej koleżanka z teatru, która tu wcale nie mieszka, a tylko nocowała kilka razy.
Po aresztowaniu Jasionowskiej, Magda w każdym razie musiała wyprowadzić się. Ponieważ już dawniej zbliżyła się z Jolą Brandtmayerką, zaraz podczas próby w teatrze zwierzyła się jej ze swych kłopotów, a po próbie obie razem przewiozły walizkę i drobiazgi Magdy do mieszkania Joli. Było to znacznie dalej od śródmieścia, bo aż na Chocimskiej, ale o wiele sympatyczniej. Państwo Brandtmayerowie zajmowali sześciopokojowe mieszkanie. Właściwie dla siebie mieli tylko dwa pokoje. Resztę odnajmowali. Często jednak zdarzało się, że któryś z sublokatorskich był wolny. I właśnie dzięki uprzejmości rodziców Joli Magda zainstalowała się w jednym z nich. Sublokatorami byli tu przeważnie oficerowie z pobliskiego lotniska. Ponieważ jednak często otrzymywali nowe przydziały, a na ich miejsce wprowadzali się inni, było tu prawie jak w hotelu.
Pan Brandtmayer, niegdyś podobno kasjer z banku, obecnie zupełnie ślepy siwy staruszek nie ruszał się ze swego fotelu pod oknem, jego żona zapracowana od rana do nocy udzielała na mieście lekcyj gry na fortepianie. Domem rządziła właściwie służąca Weronika, młoda jeszcze, zdrowa kobieta, o szerokich biodrach i wielkich piersiach. Weronika przyjęła Magdę z nieukrywanem
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Złota maska.djvu/145
Wygląd
Ta strona została skorygowana.