Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie po czterech dniach nastąpiło pożegnanie. Ksawery jeszcze nie wstawał. Pożegnał się z Magdą i rozrzewnił się przytem. Pani Aldona nie wyszła jej odprowadzić, pan Michał jeszcze nie był ubrany.
Zajechał powóz. Leon wyniósł walizki i podał je stangretowi na kozioł. Magda usadowiła się i wzięła od niańki dziecko na ręce.
Konie ruszyły, okrążając gazon. Przed drzwiami pałacu pozostała grupka służby, milczącej, nieruchomej.
Już powóz wjechał w grabową aleję, gdy Leon strzepnął dłonie i powiedział:
— Chamskie nasienie!... Lafirynda!...


KONIEC