Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Wysokie progi.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do ogólnego śmiechu, czy oburzenia, lub też do długich sporów.
Podczas podobnych rozmów Magda czuła się najbardziej obco. Co więcej, zdawało się jej, że umyślnie ten temat wybierano, by dać jej odczuć, że ona w tem środowisku znalazła się przypadkowo i niepotrzebnie. To też kilkakrotnie próbowała okazać zainteresowanie i pytała o to lub owo, lecz potem czuła niesmak i niechęć do samej siebie. Ich wszystkich zaś zdawało się irytować to, że Magdzie nie imponują. W tonie Ksawerego często wyławiała nutki zniecierpliwienia, gdy przerywała mu jakieś wywody o koligacjach.
Nigdy jednak nie okazał jej tego zbyt wyraźnie. Wogóle swoją delikatność wynagradzał w znacznej mierze inne cechy, które obcowanie z nim robiły czemś prawie przykrem.
Spadły pierwsze dość późne, ale zato obfite śniegi. Za radą lekarza Magda miała wyjechać na kilka dni do Warszawy. Przy sposobności zamierzała załatwić szereg spraw i interesów, a przedewszystkiem doprowadzić do końca pertraktacje dotyczące sprzedaży Karczówki.
Ksawery w tym celu przygotował dla niej plenipotencję. Nie zdziwiła się, że wolał zostać w Wysokich Progach, a na pożegnanie powiedziała mu:
— Trochę odetchniesz od mojego towarzystwa.
— Jak możesz tak mówić! — zawołał ze zbyt skwapliwem oburzeniem.
— No, dobrze, dobrze. Baw się wesoło.
— Jeżeli chcesz, to będę ci towarzyszył — zaofiarował się natychmiast.
— Nie, dziękuję ci, dowidzenia.