Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, Kate, nie. Lubiłem ją za życia i naprawdę przykro mi, że umarła, ale nie znoszę widoku trupów.
— Wypadało by jednak... — zaczęła, lecz Gogo nie dał się namówić:
— Będę na pogrzebie. To wystarczy.
Nazajutrz wczesnym rankiem Kate zaproponowała narzeczonemu partię tenisa. Grywali niemal codziennie i Gogo nie dopatrywał się w tym niczego nadzwyczajnego. Jej jednak chodziło o rzecz ważną. Mianowicie do tenisa Gogo nakładał białe pantofle i takież skarpetki, które zwijał nad kostką.
Czekając nań w hallu, przysunęła krzesło do szafy i położyła na niej swoją rakietę. Gdy zbiegł ze schodów, powiedziała:
— Czy nie mógłbyś zdjąć z tej szafy mojej rakiety, bądź tak dobry.
— Ależ z przyjemnością.
Z kolei on przysunął krzesło, wszedł na nie, a gdy stanął na palcach, by sięgnąć po rakietę i spodnie uniosły się, odsłaniając część nogi nad kostką, ukazał się górny rąbek brązowej myszki.
Serce Kate zaczęło bić mocno. Teraz już nie zostawało żadnych wątpliwości.
Pomimo największego wysiłku woli grała źle i nieuważnie. Poczciwy Gogo posyłał jej coraz łatwiejsze piłki, a wreszcie zawołał:
— Kate! Co się z tobą stało!?
Uśmiechnęła się z przymusem:
— Nie mogę dziś grać.
— Więc dajmy spokój, ale co ci jest? Źle się czujesz, królowo moja?
W jego głosie było wiele miłości i szczerego zaniepokojenia. Kate milczała, walcząc z myślami.
— Tak — powzięła wreszcie postanowienie. — Muszę przede wszystkim jemu o tym powiedzieć. Muszę być lojalna.
— Kasieńko najdroższa — dopytywał.
— Ty masz jakieś zmartwienie?
Potrząsnęła głową:
— To nie jest zmartwienie, Gogo. To jest... tragedia.
Bardziej niż tych słów przestraszył się wyrazu jej spojrzenia.