Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I znowu pan się myli. W zamian otrzymuję bardzo wiele. Spokój kobiety, którą kocham.
Gogo skrzywił się:
— Czy naprawdę sądzi pan, że pożycie ze mną musi być aż taką torturą?
Tyniecki zrobił pauzę:
— Nie poruszajmy tych spraw. Nie do mnie należy ich roztrząsanie.
— Jeżeli tak, dlaczego oddaje mi pan majątek?
— Widzi pan — po namyśle odpowiedział Tyniecki — wartość wszystkich rzeczy na świecie jest względna. Zbieracze znaczków pocztowych płacą tysiące dla zdobycia małego skrawka papieru zupełnie bezużytecznego. Poszukiwacz złota odda wszystko, co wykopał za szklankę wody w pustyni. Ja nie przywiązuję do pieniędzy takiej wagi jak inni, ani do pieniędzy, ani do rzeczy, które przy pomocy pieniędzy zdobyć można. Wydaje się panu czymś niezwykłym, że wyzbywam się majątku dla ułatwienia życia istocie, którą kocham, a iluż jest takich, co trwonią majątki w tak błahym celu jak zaimponowanie hołocie?... Iluż jest takich, którzy rozdają je instytucjom naukowym lub filantropijnym, potrzebnym i cenionym przez nich, lecz uczuciowo im obcych?
Gogo zamyślił się:
— Czy mogę zadać panu jedno pytanie?
— Słucham?
— Czy i wówczas wystąpiłby pan z projektem takiego układu, gdyby wiedział, że osoba, o którą panu chodzi, uwolniona przez pana, wyjdzie zamąż za kogoś innego?...
Tyniecki zmarszczył brwi:
— Nie zastanawiałem się nad tym.
— A jednak — nalegał Gogo.
— Nie wiem... Jestem tylko człowiekiem.
Gogo zaśmiał się sucho:
— Bardzo dziwne, bardzo! Więc jednak człowiekiem? W ostatnich czasach mogło mi się zdawać, że mam do czynienia wyłącznie z aniołami, z istotami nadziemskimi... Przy których