Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Promieniuje pani szczęściem — powiedział jej młody Łuczyński. — Mój Boże, co to miłość może!
— A panna Kasia zawsze jasna, jak wiosenny ranek — mówiła pani Tarłowa.
Gogo omijając innych przylawirował do narzeczonej. Wyglądał świeżo i radośnie.
— Okrutna dziewczyna — zaczął. Gdzie znikłaś od rana? Szukałem cię po całym pałacu. Byłem już zrozpaczony.
— Nie wyglądasz na to — roześmiała się.
— Bo już cię zobaczyłem. Ale przysięgam ci, że była chwila, kiedy obawiałem się, że cię coś złego spotkoło, że na przykład ktoś z odjeżdżających gości porwał mój skarb.
— W ładnym świetle wystawiasz swoich znajomych — powiedziała żartobliwie.
Cóż chcesz — wzruszył ramionami. — Ja sam nie oparłbym się takiej pokusie. W twoim wzroku dostrzegam, że uważasz to za puste słowa, ale wierz mi, że nie ma takiego czynu, któregobym dla ciebie nie popełnił. Aż do zbrodni włącznie. Nie ma!
Spojrzała mu w oczy:
— Życie czasami wystawia ludzi na różne próby — powiedziała lekko.
— Co mam przez to rozumieć?
— Nic. Ogólna uwaga. Chodźmy, śniadanie podane.
Przy śniadaniu znowu siedzieli obok siebie. Nastrój był ożywiony i wesoły.
Już przy końcu śniadania zaczęły zajeżdżać samochody i powozy. Goście opuszczali pałac. Na pociąg o piątej wyjechało najwięcej. Na podwieczorku poza domowymi zostało zaledwie kilka osób z rodziny. I one jednak wkrótce zaczęły się żegnać. Dwudniowe polowanie zakończone wielkim balem, duży zjazd znajomych, wszystko to, co po długoletniej ciszy wytrąciło Prudy z naturalnego stylu spokojnej wiejskiej egzystencji minęło. Pani Matylda z nogami owiniętymi pledem zasiadła w wielkim fotelu w buduarze, rezydenci pozaszywali się w swoich pokojach, służba snuła się senna i pomęczona, Kate w kredensie, pochylona nad książką rachunkową przyjmowała ra-