Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie będziesz projektowała żadnych ogródków — krzyknął. — Nie życzę sobie tego! Rozumiesz?
— Rozumiem — skinęła obojętnie głową.
— Myślisz, że jestem pijany, co?
— Nie sądzę, byś był trzeźwy — zauważyła spokojnie.
— Otóż jestem trzeźwy! Dość trzeźwy na to, by ci powiedzieć, co myślę o tobie i o twojej anielskiej wyniosłości.
Kate powiedziała pojednawczo:
— Zapewne, Gogo, możesz poczęstować mnie porcją zwykłych nieuprzejmości, ale zastanów się, czy to jest potrzebne?... Wiesz, że mnie nie dotkną, wiesz, że nie mogę poważnie przyjąć tego, co mówisz w takim stanie i że tylko psujesz sobie nerwy. Więc po co?
— Po co?... Po co?... — zaśmiał się głośno. — Jesteś nadzwyczajna!.. Po to, że mnie już to dławi.
— Co cię dławi?
— Ta twoja zarozumiałość, to twoje wynoszenie się, ta twoja idiotyczna pewność siebie, która może do pasji doprowadzić!
Tupnął nogą i rzucił kapelusz na podłogę.
— Posłuchaj, Gogo — odpowiedziała spokojnie. — Zawsze gotowa jestem przyjąć twoje uwagi i zgodnie z obowiązkiem żony postarać się zastosować je na przyszłość. Proszę cię jednak, byś nie zmuszał mnie do wysłuchiwania tych uwag wtedy, gdy podajesz je w sposób trywialny i gdy zachowujesz się tak, jak w tej chwili.
— Jestem chamem?.. Co?...
— Jesteś usposobiony do sprzeczki. Chcesz wywołać scenę, która skończy się jak wszystkie inne. Zapewniam cię, że przyzwyczaiłam się już do nich. I nie siebie, lecz ciebie chcę przed nią ochronić.
— Radzę ci, dbaj więcej o siebie.
— Nie mam powodu, Gogo, bo nie mnie takie rzeczy obrażają i poniżają.
Wykrzywił się ironicznie:
— Naturalnie! Ciebie nic z twoich podniebnych szczytów nie zdoła ściągnąć do mego poziomu. Do trywialnego pozio-