Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zał podać sobie wódki. W miarę działania alkoholu jednak nastrój nie poprawiał się. Odwrotnie, poczucie własnej niższości pogłębiało się.
— Jestem zerem — myślał. — Gorzej niż zerem, bo darmozjadem, który w najpodlejszy sposób przypodchlebia się wrogowi, by nie cofnął swojej pańskiej łaski, swojej jałmużny... No tak, bo gdybym nie był odeń zależny, po prostu wyrzuciłbym go za drzwi. Przecie nienawidzę go. I tylko sam siebie starałem okłamywać, że jego obecność sprawia mi przyjemność. Jestem nędznym padalcem.
A po chwili przyszła myśl inna:
— Może to wszystko dlatego, że w moich żyłach płynie chamska krew jakiegoś fornala i jakiejś parszywej mamki?... Ohyda, ohyda...
I zaraz później przyszła pewność, że jeżeli tak nie jest, jeżeli nawet tak nie jest, to Kate niewątpliwie tak go osądza. Uważa go za chama, za głupca, za pospolite bydlę, za pasorzyta, a siebie oczywiście za bóstwo skazane na życie pod jednym dachem z istotą nieskończenie od niej niższą, nie zasługującą nawet na litość.
Tak, czytał to przecież nieraz w jej oczach, brzmiało to nieraz w jej szatańsko na pozór obojętnym głosie.
Gorycz zalewała mu mózg:
— I co najgorsze, jestem bezsilny. Nic na to nie mogę poradzić, nic w tym zmienić.
Knajpka opustoszała. Gogo wstał, uregulował rachunek i wyszedł. Nie miał zamiaru iść do domu. Zapadł już wieczór, ulice pełne były publiczności, spacerującej, rozgadanej, wesołej. Ciepło pierwszych dni wiosny wywabiło wszystkie żyjątka, gnieżdżące się w ciasnych kamienicach, wstrętny tłum...
Gogo skręcił w boczną uliczkę, gdzie ruch był mniejszy i szedł przed siebie. Po godzinie czy dwóch zdecydował się przerwać swoją bezcelową wędrówkę i zawrócił w nadziei, że „Pod Lutnią“ zastanie dobre humory i że jakoś wśród nich otrząśnie się ze swych ponurych myśli.
„Pod Lutnią“ rzeczywiście było wesoło. Sewer Tukałło w świetnym usposobieniu grzmiał dowcipami, jak kartaczownica,