Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z największym szacunkiem, mogła sądzić, że ocenia jej urodę, ale w tym wszystkim nie różnił się od wielu innych mężczyzn.
Wczoraj ujął ją bardzo tymi wspomnieniami przy kominku i tym, że jednak czekał na nią. Nic nie wiedziała, że wtedy tak szukał tego pierścionka. Dziś znowu, gdy w saniach pocałował ją bez słowa w rękę. Musiał być bardzo wzruszony i zrobił to tak ładnie. Miała ochotę przytrzymać jego rękę, lub pogładzić ją drugą dłonią.
A teraz milczał i czuła na sobie jego wzrok.
Słońce już musiało zajść. Szeroki szlak nieba nad drogą mienił się różem i seledynem. Po obu stronach gęstniał mrok w wysokopiennym podszytym jałowcami lesie. Jaśniej się robiło, gdy mijali głębokie dukty. Konie szły równym wyciągniętym kłusem.
— Teraz będzie zakręt — przypomniała sobie Kate — a później Krasy i stamtąd już tylko półtora kilometra do Prudów.
Zakręt był nawet dość łagodny i to, co się stało, mogło by stać się również na prostej drodze, gdyby tuż przy niej rosły krzaki tak, jak tutaj.
W chwili, gdy sanki skręcały, zza krzaków z boku wyszedł jakiś człowiek. Konie nagle jak oszalałe szarpnęły w bok, skotłowały się, spięły i już nieprzytomnie rzuciły się przed siebie. Sanie wykonały niemal w powietrzu gwałtowny łuk, podskoczyły na jakimś kamieniu i zatoczywszy się uderzyły o słupek przydrożny. Na szczęście wytrzymały ten cios. Trwało to wszystko ułamek sekundy. Przerażona Kate uczuła, że Roger wyrywa jej lejce, trzymała się kurczowo sanek, a konie wpadły w pierwszy dukt i niosły na oślep przez wykroty, przez wyboje, przez krzaki wprost ku sągom ustawionym wzdłuż duktu.
Kate nie widniała twarzy Rogera. Stał w sankach zdzierając z całej siły lejce, które wpiły mu się w ręce. Był bez czapki. Musiał głową zawadzić o jakąś gałąź, bo ze skroni sączyła się krew.
Nagle sanie całym rozpędem uderzyły o pierwszy sąg. Kate przez chwilę zawisła w powietrzu, opisała szeroki łuk i spadła w głęboki śnieg. Niemal w tejże chwili poderwała się, w sam czas, by zobaczyć jeszcze konie zdziczałe ze strachu, ponoszące