Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Przyniesiono go dziś rano razem z kwiatami. Widocznie zaszła pomyłka.
— Pomyłka! Dobry wykręt. Czy powiesz może, że nie wiesz w dodatku od kogo?
— Owszem, wiem. Kwiaty przysłał Strąkowski.
— Ten smarkacz za wiele sobie pozwala. Cóż to za moda ni z tego ni z owego przesyłać kwiaty mężatce, u której zostawiło się zegarek.
Kate milczała.
Gogo wziął zegarek do ręki i zaśmiał się:
— Jak na amanta, stanowczo za tani obiekt. Cóż za świństwo! Tandeta.
Rzucił zegarek tak, że szkiełko rozprysnęło się w drobne kawałki.
— Ja to bydlę nauczę, jak zostawiać swoje... części garderoby u mnie w domu.
— Gogo! Ty jesteś pijany!
— A chociażby?! Czy mi nie wolno?
— Zupełnie cię nie rozumiem.
— Tak?... Tak?... Nie rozumiesz?... To pyszne! Znajduję to świństwo w twojej sypialni, a ty nie rozumiesz! Jutro znajdę tu na przykład czyjś krawat, albo spodnie!
Kate bez słowa wyszła z pokoju.
Gogo jednak wybiegł za nią rozdrażniony do najwyższego stonia.
— Ja go nauczę!... — wołał. — Ja go nauczę!
Miał pełne poczucie bezsensowności swego wybuchu, zdawał sobie sprawę z tego, że zachowuje się jak gbur, lecz spędziwszy noc bezsenną na gorzkich rozmyślaniach, opanowany pogardą dla siebie i nienawiścią do świata, nie był w stanie przywołać się do porządku. Przeciwnie znajdował w wyładowaniu złego humoru i w swojej brutalności jakby jakąś dziką satysfakcję. Chciał awantury i świadomie dążył do jej wywołania. Ponieważ zaś Kate zamilkła, wpadł na myśl zwymyślania Strąkowskiego.
— Ja mu pokażę te kwiaty i zegarki!... — wyrzucał przez zęby syczące słowa, rozrzucając na biurku papiery w poszukiwaniu notatnika telefonicznego.