Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

słowo honoru. Ostatni raz... Zaraz się przebiorę i idę do tego starego idioty... która to godzina?
— Nie możesz iść w takim stanie — odpowiedziała spokojnie. — Zresztą telefonował Fred i prosiłam go, by cię wytłumaczył przed ojcem.
— Jesteś aniołem — rozczulił się. — A ja jestem świnią. A Fred wcale nie jest taki poczciwy, jak sądzisz. To wszystko dlatego, że durzy się w tobie. Myślisz, że ja tego nie rozumiem? Aha... zaraz, zaraz...
Zaczął niezdarnie wyjmować wszystko z różnych kieszeni. Wreszcie znalazł to, czego szukał, kilka banknotów stuzłotowych, wymiętych i wilgotnych, widocznie zalanych winem.
— Służę ci, widzisz, że zawsze o tobie pamiętam — położył je przed nią.
— Skąd masz te pieniądze?
— Skąd? — zaśmiał się. — Bądź pewna, że ich nie ukradłem.
— Mam nadzieję, ale wołałabym wiedzieć, od kogo je pożyczyłeś. Nie jesteś zupełnie trzeźwy i możesz zapomnieć, a nie sądzę, byś chciał się narazić na zarzut, że nie oddajesz długów.
— A ja ci mówię, że jesteś aniołem. Skarb mój najdroższy! Ona o wszystkim myśli. Dawno palnąłbym sobie w łeb, gdyby nie to, że mam ciebie.
— Pożyczyłeś to od Freda?
— Tak, pięćset złotych. Łeb mi trzaska. Pójdę spać. Tylko każ mi postawić przy łóżku wodę sodową i cytrynę...
— Już tam stoi.
— Szczęście ty moje — wyciągnął do niej ręce.
— Udała, że tego nie widzi i powiedziała:
— Połóż się teraz. Obudzę cię o trzeciej. Na obiedzie ma być pan Tukałło.
— Dobrze — odpowiedział pokornie. — Muszę wyglądać obrzydliwie. Dobranoc Kate. Łeb mi pęka.
— Dobranoc.
— Ale pamiętaj, że dałem ci słowo honoru. Jeżeli nie dotrzymam, masz prawo dać mi w pysk.