Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odpowiedziała jej cisza.
— Prześpi się, pomyślała. — Nie ma powodu go budzić.
Na dole zastała tylko Irwinga. Siedział przy oknie pochylony nad jakimiś metalowymi rurkami i książkami. Zerwał się na jej widok i ukłonił się:
— Dzień dobry pani. Przepraszam, ale mam brudne ręce. Zatkał mi się karburator i musiałem przeczyścić żychlery.
— Niech pan sobie nie przeszkadza — powiedziała, siadając obok — a gdzież jest reszta towarzystwa?
— Śpią jeszcze. Małżonek pani również?
— Tak.
— Bardzo miły towarzysz.
— Sądząc ze stanu, w jakim wrócił, nie był chyba miły aż do końca?
Irwing zdziwił się:
— Ależ nie, co znowu. Byliśmy wszyscy lekko zagazowani, ale w zupełnym porządku.
— Gogo mówił, że bawiliście się panowie wesoło.
— O tak, dość wesoło. Byliśmy sami na sali, ale to nam wystarczało. O, już skończyłem. Jeżeli pani pozwoli, umyję teraz ręce, a karburator zmontuję sobie później.
— Nie, już lepiej za jednym zachodem. Pójdę z panem do garażu.
— Trudziłaby się pani? Zresztą wóz stoi tutaj na ulicy o kilkadziesiąt kroków od domu. Nie mogłem wczoraj dojechać przez ten właśnie karburator.
— Aha, to dlatego Gogo był mokry od stóp do głów.
— Najzabawniejszy był Sewer, — uśmiechnął się Irwing. — Czy może go pani wyobrazić sobie w przyśpieszonych ruchach?...
— To trudne — przyznała.
— Otóż biegł wspaniałym kłusem. Spod jego nóg tryskały fontanny wody, a on klął we wszystkich znanych sobie i nieznanych językach, nie zmieniając jednak zwykłego tonu i timbru głosu.
Doszli do wozu. Irwing majstrował pod maską i mówił:
— Nie sądzę, by wcześnie powstawali. Tukałło lubi wylegi-