Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzy serca.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kompozytor, poeta Strąkowski i inni. Pozna ich pani w Warszawie.
— Będzie mi naprawdę miło. A poza tym mam do pana jeszcze jedną prośbę. Chciałabym zobaczyć to grupowe zdjęcie, o którym pan wspominał. Ciekawa jestem... Musiałam wtedy zabawnie wyglądać jako podlotek.
— Zabawnie?! Ależ pani tam jest piękna!...
— To już za duża przesada — zaśmiała się.
— Więc zaraz panią przekonam. Przepraszam na jedną chwilę.
Pobiegł na górę i zaraz wrócił. W ręku trzymał płaski, skórzany portfel.
— Nie mam tu ze sobą fotografii grupowej, ale mam zdjęcie powiększone pani.
— Moje? — zdziwiła się.
— Tak. Proszę mi tego nie brać za złe.
Otworzyła portfel. Wewnątrz za celuloidową płytką była duża gabinetowa fotografia. Jej fotografia w szkolnym mundurku z marynarskim kołnierzem i z dwoma warkoczami.
— Że też to się dało tak bardzo powiększyć — powiedziała.
— O, to przy dzisiejszej technice jest dość łatwe. Mam jeszecze jedno powiększenie. Prawie naturalnej wielkości. Ale to było robione aż w Ameryce. Tam sztuka ta stoi wyżej.
Kate podniosła nań oczy i spojrzała surowo. Namyślała się, co mu ma powiedzieć. Czuła się wzruszona, a jednocześnie zmartwiona. Wiedziała, że powinna mu raz na zawsze odebrać wszystkie nadzieje.
Fred stał zażenowany. Wysoki, chudy i brzydki, nie mężczyzna jeszcze, lecz niemal młodzieniaszek.
— Ja wiedziałem — odezwał się cicho — ja byłem pewny, że panią kiedyś w życiu spotkam.
Zmarszczyła brwi:
— Panie Fredzie — zaczęła. — To, że pan pozwolił sobie na robienie tych powiększeń, nie było poprawne w stosunku do nieznajomej panny. Ale nie chcę w to wchodzić i nie mam o to do pana żalu. Traf zrządził, żeśmy się spotkali, ale dziwi mnie bardzo, że pan zdaje się uważać to za coś innego, niż traf. Traf