Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

górowanego mniemania o swoich zdolnościach i, jeżeli nie spała przez całą prawie noc, to głównie dlatego, że niepokoiła się, czy potrafi szybko zaznajomić się z nową pracą, czy da sobie radę, lecz nie wątpiła, że będzie pilną, pracowitą kierowniczką działu, którego zakres nie był przecie jej obcy.
Przyszła nazajutrz do biura bardzo wcześnie. Interesantów jeszcze nie było, przez otwarte górne okna sali wlewało się świeże powietrze ranka i świeży nie męczący hałas ulicy. Wewnątrz oszklony kontuar biegnący dokoła sali lśnił wypoliturowanem jasnem drzewem i połyskami grubych, idealnie przeźroczystych tafli szkła. Za nim tu i ówdzie stały niewielkie grupki urzędniczek, rozmawiających wesoło. Większość z nich była już w granatowych kitlach biurowych, spod których wyglądały śnieżnobiałe kołnierzyki bluzek. Nie znała żadnej z nich, lecz czuła do wszystkich jakiś świeży i jasny przypływ życzliwości, jak kiedyś do koleżanek w gimnazjum.
Do boksu przeznaczonego dla niej przechodziło się lewą stroną wzdłuż okienek działu turystycznego. Anna zauważyła, że wszyscy przyglądają się jej z zaciekawieniem i wzrokiem badawczym. Widocznie wiadomość o zaangażowaniu jej rozeszła się już w biurze.
Komitkiewicza jeszcze nie było. Zdjęła kapelusz i zaczęła przeglądać prospekty wycieczek organizowanych przez Mundus. Było tego bardzo dużo: czterodniowa do Wiednia, dwutygodniowa do Rumunji, week end w Białowieży...
— Witam panią — w otwartych drzwiach stał Komitkiewicz, uśmiechnięty i jeszcze bardziej elegancki, niż wczoraj, w białych spodniach i w marynarce koloru śmietanki — mamy dziś śliczny dzień. Z pani wczesny ptaszek. Witam panią... Czy nie zaglądał tu pan Minz?
— Nie, jestem tu coprawda od kilku minut...

29