Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie cierpię księży — mówił — to najczęściej albo fanatycy, albo obłudnicy. Ten jednak ma dużo takiej pogodnej franciszkańskiej mądrości i mam wrażenie, że katolicyzm w jego ujęciu jest rzeczywiście filozofją szczęścia.
Zrzadka i Anna przysłuchiwała się długim ich teologicznym rozmowom. Najczęściej jednak chodziła z Litunią na piaszczysty brzeg jeziora w towarzystwie generała, z którym Litunia zaprzyjaźniła się od dnia przyjazdu.
— Nic dziwnego — z tendencyjną stronniczością mówił Marjan — te dwa umysły znajdują się na zbliżonych szczeblach rozwoju.
Po dwóch tygodniach przyjechał do Mazut nowy pensjonarjusz, pan Kostrzewa, inżynier z Sosnowca, daleki krewny administratora Mereżki, wysoki, chudy mężczyzna, niebrzydki lecz drażniący wiecznie napastliwym tonem, zgorzkniałą jadowitością starego kawalera. W każdym razie jego obecność znacznie ożywiła Mazuty. Przy stole zaczęły się teraz długie i często ostre dyskusje. Niezmiennie odbywało się to w ten sposób: inżynier Kostrzewa, po zupie, tonem obojętnym oznajmiał, że podczas przechadzki zaobserwował to i to, rzecz jakąś całkiem powszednią i nie wykraczającą poza zjawiska normalne i codzienne. Robił pauzę i nagle stawiał tezę, zamkniętą w gładkim aforyźmie, który miał posmak cytaty z jakiegoś autorytetu. Cała perfidja zaś tej zaczepki polegała na podstępnie ukrytym haczyku, na pozornym, czy istotnym paradoksie, na złośliwostce wymierzonej w kogoś z obecnych, lub niewinnie prowokującej wszystkich. Jeżeli zaś ktoś nieopatrznie na haczyk dał się złapać i zakwestjonował tezę, o odwrocie już nie mógł marzyć: pan Kostrzewa rzucał się do walki, zaczepny, nieustępliwy, szyderczy i bezlitosny.

294