Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakóbie! — wyniośle upomniała go matka.
— Ja przepraszam — wyrzucił z siebie — człowiek nie poto cały dzień pracuje, jak koń... Dowidzenia!
Przez chwil kilka do jadalni, w której zapanowało milczenie, dolatywały hałaśliwe kroki i trzaskanie drzwiami, przyczem frontowe odezwały się na zakończenie najgłośniej.
— Wybaczy pani zachowanie się mego syna — odezwała się wreszcie pani Grażyna.
— Nerwowy jest — pobłażliwie uśmiechnęła się Markiewiczowa — mężczyźni to tylko, proszę pani senatorki, żeby dobrze zjeść...
— Rzeczywiście obiad się nie udał — wzruszyła ramionami pani Grażyna — zechce pani darować.
— Ale co tam, dobry jest. Gdzie pani senatorka bierze mięso? Bo jeżeli u tego na Śniadeckiej co to w domu Rajchmana, to nie radziłabym. I drożej bierze i zawsze gorszy gatunek wkręci, bo to służbie zaufać nie można. Każda u rzeźnika ma swój procent, to i bierze byle co. Taksamo co do włoszczyzny. Jeżeli pani senatorka chce mieć wszystko akurat, radziłabym na Koszykach brać. U Marcinowej, zaraz trzecie miejsce od wejścia, ale nie z prawej strony. Waga uczciwa, a jak pani senatorka raz, drugi sama zajrzy, to i coś dołożyć gotowa, kobieta dba o klientelę, żeby nie byle kto. Sama u niej od czternastu lat biorę.
Pani Grażyna odpowiedziała wymijającą uwagą, Anna zaś pochyliła głowę, by ukryć uśmiech: ta poczciwa Markiewiczowa widocznie wyobraża sobie, że taka działaczka, która ma jedno posiedzenie za drugiem, akademje, odczyty, narady polityczne, wizytacje wielu instytucyj, któremi się opiekuje, że taka kobieta ma czas na zajmowanie się jakiemiś warzywami, mięsem i wogóle pospolitemi sprawami domowemi. Gdyby Markiewiczowa musiała przeczytać codzień tyle dzien-

24