Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Trzecia płeć.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy mogłabym z nią pomówić? Czy pani pozwoli?
Czarniawy młody człowiek uprzejmie odsunął taboret, na którym piętrzył się stos mokrej bielizny. Był przeraźliwie chudy, ręce jednak miał ogromne, czerwone i obrzękłe. Rozpięta brudna koszula odsłaniała klatkę piersiową pokrytą niebieskim tatuażem.
— Tamuj, w alkowie, jeżeli pani ma życzenie — uśmiechnął się do Buby i uśmiech ten wydał się jej najokropniejszy ze wszystkiego.
— Rób, co się gapisz! Twój interes?! — krzyknęła kobieta.
Alkowa była zasłonięta frendzlą z czerwonych i zielonych pasków bibułki. Na czysto zasłanem łóżku leżała bardzo młoda i niebrzydka dziewczyna, śmiertelnie blada, z wielkiemi sińcami pod oczyma. Obok niej w ogromnej poduszce opakowane było dziecko o czerwonej pomarszczonej twarzy i łysej czaszce, na której sterczały czarne szczeciniaste kosmyki włosów, co wyglądało, jak liszaj, czy egzema. Bubę ogarnęło przejmujące uczucie litości: w tej nędzy, w tym zaduchu powstało nowe życie, pokraczne, nieświadome a tak cenne, że ta dziewczyna zdecydowała się na cierpienia, na straszny ból, na szykany i przykrości, by tylko dać to życie światu.
I nagle Buba zrozumiała, że niema w tem bohaterstwa, że niema skandalu, ani wstydu, że była to potrzeba. Konieczność! Nie wyobrażała sobie, że stanąwszy tu poczuje pełną solidarność, nie przemyślaną, nie uzasadnioną, nie wyrozumowaną, lecz całkiem niezależną od własnej woli solidarność z tą kobietą. Przecie tu nawet na litość nie może być miejsca, bo jakże się litować nad szczęściem.
Buba przedstawiła się, powiedziała, że adresu udzieliła jej pani Szczedroniowa, że przyszła zapytać, czy nie może w czemkolwiek dopomóc?

237