ciągle. Momentalnie strzelanina umilkła, natomiast rozległ się przyspieszony tupot nóg.
Sprawna banda poszła w rozsypkę.
Biegnąc z Załkindem Drucki dopadł drzwi koszlawego sklepiku szewskiego. Oczekiwano tu ich widocznie, gdyż drzwi same uchyliły się. Jednak nie było czasu na odpoczynek, chociaż Załkind dyszał ciężko swoim świszczącym oddechem, zaczęli wspominać się po stromych drewnianych schodach, później po drabinie i przez strych wydostali się na dach sąsiedniego domu. Znowu karkołomne schody, małe, brudne podwórze, brama i stojąca przed nią taksówka.
Byli na innej ulicy, a nawet w innym kwartale, pomimo to jednak, kiedy auto pędziło już pełnym gazem, Załkind długo jeszcze wyglądał przez tylne okienko i zmuszał Druckiego, by ten ani na moment nie wychylał się. Wreszcie uspokoił się, poczęstował go papierosem i klepnął po kolanie:
— Jakże tam interesy, John?
— Nie są najgorsze, Jack! — odpowiedział Drucki.
— Myślę, że tu jeszcze bardzo zieloni, John, w sam raz na szpinak. Nieprawdaż?
— Well, ale szpinak jest dobry z jajkami.
Obaj wybuchnęli śmiechem.
— Paszport, ubranie, forsa i wóz gotowe — powiedział Załkind — tylko musi kapitan do Gdańska wytrząść się ciężarowym i przetransportować tonnę towaru.
— Wiedziałem, Jack, — po chwili milczenia odezwał się Drucki — że nie tak łatwo dasz mnie powiesić. Uściskaj tam Lubę odemnie.
W godzinę później z przed renomowanego lokalu pani Fieni przy ulicy Tarczyńskiej ruszał wielki zakurzony samochód ciężarowy, przy kierownicy którego siedział mocno wybrudzony i drogo wąsaty szofer.
Na zakręcie odwrócił się i przyjacielsko pokiwał
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/247
Wygląd
Ta strona została przepisana.