Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głos, jakby sprzeczki. Niski głos męski odzywał się na zmianę ze skrzeczącym sopranem, lecz Julka nie mogła rozróżnić poszczególnych słów.
— Tam pewno leży pan Janek — myślała — a to głos lekarza i tej baby.
Nagle w ciemnej alkowie rozległ się przejmujący jęk kobiecy i wołanie:
— A bodajby cię, stara wiedźmo, skonam, jak amen w pacierzu, od tych boleści... Pewno mnie tam wszystkie wnętrzności pociachałaś... Oj... oj... ojej...
W tej chwili dalsze drzwi otworzyły się z hałasem i do alkowy wpadła właścicielka mieszkania:
— Cicho, do ciężkiej cholery — wrzasnęła — co mordę rozpuszczasz! Za twoje parszywe trzydzieści złotych mam ci może jeszcze na harmonji walca wygrywać!?
— Kiedy boli...
Julka z przerażeniem wysłuchała tej rozmowy, instynktownie cofając się aż do wyjścia. Wprost pojąć nie mogła, gdzie się znajduje i dlaczego tu sprowadzono rannego pana Janka.
Tymczasem do kuchni weszła kobieta w szlafroku i, obrzuciwszy Julkę badawczym wzrokiem, zapytała:
— Cóż to panienka na stojąco? Proszę siadać.
— Ja... ja chciałabym zobaczyć pana Winklera. Czy jeszcze nie można?...
— Ma panienka czas. Jego jeszcze niema.
— Jakto niema?
— O jej, jaka panienka ciekawa. Niema, ale niedługo przyjdzie. Niechże panienka siada.
Potrąciła niedbale stołek w stronę Julki.
— Ja nie chcę. Proszę mi powiedzieć, gdzie jest pan Winkler — zaczęła niepokoić się Julka.
— Toż mówię, że przyjdzie — prawie krzyknęła na nią baba.
— Więc może chodzić? Nie jest ciężko ranny?...