Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jesteś dziś jeszcze ładniejsza niż zawsze — pogładził ją po policzku.
— Eee... chyba już nie zamknę bramy — zdecydowała się — pójdę zrobić panu śniadanie. A... może zawcześnie?...
Byli już w przedpokoju i Drucki przyciągnął ją do siebie.
— Na takie śniadanie nigdy nie zawcześnie.
Przytuliła się do niego i wyszeptała:
— Oj, to prawda, to prawda...
Był już rzeczywiście czas na śniadanie, gdyż zegar wskazywał ósmą, gdy nagle Zośka zawołała:
— Ojej! Na śmierć zapomniałam! Toż do pana jest telegram!
— Jaki telegram?
— Przynieśli po północy — podała mu depeszę.
Rozwinął.
Julka wzywała go do natychmiastowego przyjazdu na Hel. Żadnych powodów nie podawała, lecz nie wątpił, że musiały być ważne.
— Psiakrew — zaklął — cóż się tam mogło stać? Muszę jechać.
Z niechęcią myślał o tem. Gdyby pod depeszą była podpisana Alicja, bez namysłu wysłałby depeszę odmowną. Nie może i koniec. Jednak Julka?... To musi coś znaczyć.
— Pan jedzie? — zapytała zmartwiona Zośka.
— Nie da rady, trzeba — rzucił depeszę na tachtę i wstał.
— Ale pan prędko powróci?
— Prędko, mała, jak najprędzej.
Zadzwonił do garażu, by przygotowano auto, do Załkinda z oznajmieniem, że znowu musi wyjechać i z prośbą, by przeprosił Lubę za niedotrzymanie obietnicy odwiedzenia jej jutro w Konstancinie.
W trzy kwadranse później Zośka, wychylając się przez okno, widziała, jak auto Druckiego znikało na zakręcie.