Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom II.pdf/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ, naturalnie... Naturalnie... naturalnie — powtarzał zamyślony Drucki. — A... czy nie może mi doktór powiedzieć, jaki był... hm... stosunek Karola do syna?...
Japończyk pochylił się ku niemu i zaczął:
— Widzi pan, oddawna przypuszczałem, że impulsem, który skierował zainteresowania naukowe profesora ku problemowi tak zwanego zapatrzenia, była sprawa osobista. Nietrudno było wywnioskować to z namiętności, z pasji, z nerwowości, wreszcie, z jaką się tem zajmował. No i samo ryzyko tych badań... Otóż... czy pozwoli pan, że będę z nim szczery?
— Proszę, doktorze!
— Otóż, podejrzenia moje zmieniłyby się w pewność z chwilą, gdym zobaczył Piotra, nie, jeszcze wcześniej, z chwilą, gdy usłyszałem przez drzwi jego głos. Był to głos pański, panie Winkler.
Drucki zaciął wargi.
— Tak — ciągnął Kunoki — chłopak ten jest niesamowicie podobny do pana.
— Psiakrew, psiakrew!...
— Nietylko fizycznie, lecz i psychicznie. Jest prawie pańską kopją. Przyznam, że wtedy wszystko stało się dla mnie jasne. Profesor podejrzewa, że pan jest ojcem Piotra i... trudno mu się dziwić...
— Doktorze — zerwał się Drucki — doktorze, ale ja przysięgam, że nigdy żona Karola nie była moją kochanką. Nigdy! Doktorze, czy pan może mi uwierzyć?
Japończyk wziął go łagodnie za ramię:
— Niech się pan uspokoi. Wierzę panu. Co więcej, jestem przekonany, że tak jest. Myślę, że, już pominąwszy wszelkie inne względy, pan z pańską naturą, z pańskim typem psychiki nie umiałby tu kłamać, nie chciałby i nie potrzebował. A zresztą... zresztą i sam profesor już dziś wierzy panu.
Drucki zbladł i chwycił doktora za rękę:
— Co pan mówi?