Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ruszył pan Luby!... Tak... leżałem wówczas, jak kupa ścierwa, mówić nie mogłem, ruszyć się nie mogłem, ale widziałem, jak ona patrzyła na pana! I cóż ona była dla pana? Nic, ot, ładna żydóweczka... A co ja byłem dla pana?... Ot, zdychający pies, co go pan dla własnej fantazji wyratował! A co pan zrobił? Przyszedł pan do mnie i powiedział: — nie bój się o Lubę, nie tknę jej i nikomu tknąć nie dam... Tak pan powiedział, bo czuł pan...
Nie dokończył. Podniósł głowę wysoko i zagryzł wargi. Z czarnych, jak węgle oczu zwolna spłynęły po twarzy drapieżnego ptaka dwie łzy.
— Tam do djabła, stary, — zawołał Drucki — coby powiedzieli na Broadway‘u, gdyby zobaczyli, że Czarny Jack rozkleja się, jak małpa od cebuli! No! stary!
— Nie, kapitanie, nie! Ja tego panu nigdy nie powiedziałem, ale teraz musiałem. Bo jak tu wszedłem, jak zobaczyłem, że pan tu w nędzy i chory, a po mnie dopiero teraz posłał... To ja chcę, żeby pan wiedział, że ja mam takie psie prawo, żebym dla pana zrobił, co mogę, żebym nawet oddał wszystko, co mam!...
— Uwaga, Jack — z żartobliwą powagą ostrzegł Drucki — uwaga, bo mogę pana przytrzymać za słowo!
— Niech pan nie myśli, kapitanie — z dumą odparł żyd — że słowo kupca Załkinda chociaż o jeden cent mniej jest warte od słowa Czarnego Jacka.
Roześmieli się obaj. Załkind wypytywał Druckiego o stan zdrowia, chciał koniecznie sprowadzić lekarza. Wreszcie oświadczył, że natychmiast zabiera go do siebie, bo mu wstyd, żeby kapitan mieszkał w tej dziurze.
Ten jednak stanowczo zaprotestował. Owszem, przeniesie się, nawet napewno, ale nie do Załkinda.
— Widzi pan, ja jestem taki zatwardziały samotnik. Jak tylko wydobrzeję i oporządzę się, będę