Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Luba wstała i zrobiła kilka kroków:
— Nogi mi drżą, to dziwne — powiedziała z uśmiechem.
— No, widzi pani.
— Nie widzę: — czuję. Och, mój słodki!
Usiadła mu na kolanach i bezwładnie oparła głowę o jego policzek.
— Przyjdę tu jutro... pojutrze... codzień będę przychodziła.
— Nie przyjdziesz! — rozgniewał się.
— Nie potrafię nie przyjść.
— Więc wyniosę się gdzieindziej i nie zostawię adresu.
Wdzisz, jakiś ty niedobry!
Drucki zdjął ją z kolan.
— Luba, musisz to zrozumieć. Jestem mężczyzną i palnąłbym raczej sobie w łeb, niż mógłbym zostać twym kochankiem. Mam jedno słowo honoru! Gdybym je złamał, gdybym twemu mężowi tak się odpłacił za jego przyjaźń i pomoc, uważałbym siebie za łajdaka. Dlatego też błagam cię, byś mnie zrozumiała. Nie potrafię żyć, mając dla siebie pogardę.
— O, ty jesteś bardzo szlachetny!
— Nie o to chodzi — zirytował się — inaczej patrzę na szlachetność i moralność, niż inni. Mam rację, czy oni ją mają, to druga sprawa. Dość, że oświadczam ci kategorycznie: — jeżeli jeszcze raz przyjdziesz do mnie, zmusisz mnie do wyjazdu. Pojadę do Ameryki, czy do ciężkiego djabła i nie zobaczymy się więcej. Daję ci na to słowo.
Zrozumiała, że dotrzyma groźby i rozpłakała się.
— Strasznie głupie jest życie, strasznie...
— No, nie płacz, Luba, to też nie jest mądre.
— Wiem — ocierała łzy.
— Chyba wiesz, że nie odpycham cię, bo nic dla ciebie nie czuję. Chyba wierzysz, że robię to wielkim kosztem.