Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech pan nie siada — powstrzymała go Alicja. — Idziemy.
Odpowiedział uśmiechem.
Łęczycki uregulował rachunek i zeszli do westibiulu.
— I moje futro — kiwnął Drucki.
— Pan dyrektor wychodzi? — podbiegł zdumiony kasjer.
— Tak, ale wkrótce wracam. Niech pan czeka na mnie z kasą. Hrabiemu Posznickiemu z czwartej loży można rachunek zapisać. Dowidzenia.
— Uszanowanie panu dyrektorowi.
Na dworze uderzył ich ciepły powiew wiatru. Ulica była sucha, wysoko na niebie lśnił księżyc.
— Pójdziemy pieszo — orzekła Alicja.
— Co? — przeraził się mecenas.
— Ja pójdę pieszo, a pan Winkler mnie odprowadzi. Pan, mecenasie, oczywiście jedzie do domu. Dobrej nocy.
Podała mu rękę.
Mecenas widocznie przyzwyczajony był do bezapelacyjności postanowień Alicji, gdyż nie oponował. Wsiadł do najbliższego auta i mijając ich, powiewał swoim melonikiem.
— Zauważyła pani, że wiosna daje się odczuć nie tylko wzrostem temperatury?
— Tak. W powietrzu jest jakaś miękkość — powiedziała swobodnie.
— Nie mówiłem o zewnętrznych, o zachodzących zewnątrz nas zmianach w naturze — uśmiechnął się.
Alicja spojrzała nań przelotnie.
— Czy pan jest takim... barometrem?
— Bo ja wiem... W danym wypadku może to byt niepewne.
— Co?
— Że wiosna idzie.
— Dlaczego? Wystarczy, jeżeli pan spojrzy na kalendarz.