Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie, już nie przez okna mieszkania rodziców, lecz własnymi oczami. Od czasu mego zamążpójścia stosunek ten znacznie się rozluźnił z tej prostej przyczyny, że miałam już Jacka, do którego inteligencji nigdy nie straciłam ufności, a który nader żywo interesuje się wszystkimi moimi sprawami.
Ojciec wybierał się do Hołdowa na dziki. Miało być duże polowanie, w czternaście strzelb i mama zdecydowała się jechać również z tego względu, że niektórzy panowie przyjeżdżali z żonami. Próbowała wprawdzie jeszcze teraz namówić mnie bym ją zastąpiła w Hołdowie, lecz czyż mogłam bodaj na kilka godzin wyjechać z Warszawy w tym okresie, gdy lada moment w sprawie Jacka nadejść miały nowe wyjaśnienia.
Stosunkowo wcześnie wróciłam do domu. Okazało się, że stryj nie telefonował, za to Halszka aż pięć razy. Mniejsza o to. Nie mam jej nic do powiedzenia a nie spodziewam się, by ona mogła mi zakomunikować coś, co by mnie obchodziło. To jest zła i fałszywa kobieta. Bardzo dobrze, że los ją za to tak ukarał. Niech się trzyma swego idiotycznego Pawła, który też na pewno ma już jej powyżej uszu.
Kończę pisanie, lecz jeszcze pewno długo nie zasnę.

Środa

Znowu miałam pecha. Okazuje się, że nie można zbyt daleko posunąć się w ostrożności. Ciotka Magdalena, która nigdy przed obiadem nie wychodzi z domu tym razem poczuła przypływ łakomstwa i musiała wejść do cukierni po ciastka. Oczywiście siedziałam tam ze stryjem Albinem. Myślałam, że się babsko przewróci z wrażenia.
I właściwie mówiąc nie wiem po co chciałam się ze stryjem widzieć, skoro mi przez telefon powiedział, że nic nowego nie wskórał. Mam pecha, po prostu pecha. Teraz już ciotka Magdalena nie da sobie oczu zamydlić żadnymi pośrednikami. U-