Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oooo — odezwał się swoim przyjemnym barytonem. — Nigdy nie ośmieliłbym się przypuścić, że zechce pani o mnie pamiętać z jakichkolwiek innych powodów.
W jego tonie wyczuwała się pewność siebie i postanowiłam go skarcić.
— Ta skromność dobrze świadczy o pańskim poczuciu rzeczywistości. Ale to do rzeczy nie należy. Mam właśnie odrobinę czasu. Nie chciałabym posyłać nikogo ze służby, gdyż na niczyjej dyskrecji nie można polegać. Wolałabym to załatwić sama.
— I ja jestem tego samego zdania, proszę pani.
— Czy mogłabym do pana wstąpić teraz? To znaczy za jakieś pół godziny.
— Uprzejmie panią proszę.
Ubrałam się w tę moją śliczną granatową z nikłym białym deseniem sukienkę. Wprawdzie miałam ją już na sobie kilkanaście razy, ale to w danym wypadku nie odgrywało roli, gdyż on jej nie widział. Do tego o trzy tony jaśniejszy kapelusz stylizowany według kepi żuawów i popielice. Popielice mnie odmładzają. W breitszwancach, w których byłam u niego za pierwszym razem, wyglądam wprawdzie znacznie szczuplej, ale i poważniej. Uperfumowałam się „Voyage de noce“. Mają dość ostry i drażniący zapach.
Znowu sam otworzył mi drzwi. Przywitał mnie jak dobry znajomy. Ci uwodziciele zawodowi umieją jednak obchodzić się z kobietami. W jego oczach widziałam, że zauważył każdy szczegół mego stroju i że wszystko mu się podobało. Od razu poczułam się pewniej. W pokoju, w którym byłam, tym razem panował nieład. Na tapczanie, na stolikach, na fotelach leżało wiele płyt gramofonowych.
— Przepraszam panią za nieporządek. Właśnie przed godziną otrzymałem nowe płyty z Londynu. I przegrywam je sobie. Zaraz to uprzątnę. Niektóre — znakomite. Lubi pani gramofon?