Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Angielkę. A nie zadajesz sobie trudu podczas obiadu, by się ze mną przywitać.
Zaprotestował gwałtownie:
— Byś ponownie nie odpowiedziała na mój ukłon? Bądźże sprawiedliwa. A jeżeli ci sprawia przykrość, że spędzam trochę czasu z tamtą panią, mogę z tego zrezygnować.
— Mnie?... Mnie przykrość!... Jesteś paradny. A cóz mnie to może obchodzić? Miej z nią nawet czternaścioro dzieci. Twoja zarozumiałość przechodzi wszelkie granice. Ja miałabym martwić się z tego powodu, że ty asystujesz komuś, czy zabiegasz o czyjeś względy.
Był okropnie zły, lecz nic nie odpowiedział. Wobec tego oświadczyłam:
— Więc dobrze. Zgadzam się na twoją propozycję. Przy spotkaniach będziemy się zachowywali tak jak dawniej. Oczywiście tylko w obecności ludzi. Podkreślam tylko, że nikogo tym nie wprowadzimy w błąd, jeżeli jednocześnie będziesz się afiszował z tą kobietą. To wyrzeczenie się niewiele by cię nawet kosztowało. Zabawię tu najwyżej jeszcze dzień lub dwa.
— Nie kosztowałoby mnie w żadnym razie, chociażby dlatego, że ja wyjeżdżam jeszcze dzisiaj.
— Wyjeżdżasz? — zdziwiłam się. — Dlaczego?
— Co za dziwne pytanie. Przyjechałem tu przecież dla ciebie.
Spojrzałam nań podejrzliwie:
— A ona? Również wyjeżdża?
Wyraźnie się zmieszał:
— Nie mam pojęcia. Skądże mogę wiedzieć?
— Byłby to bardzo zabawny zbieg okoliczności — zaśmiałam się.
— Jak to? — zawołał z oburzeniem. — Podejrzewasz, że umówiłem się z miss Normann i że wyjeżdżamy razem?!