perswadował. Twierdził, że byłoby to niesprawiedliwe. Może i miał rację.
Napisałam listy do matki i do Jacka. Oczywiście ani słówkiem nie wspominałam w nich o miss Normann.
Nie chciało mi się schodzić na kolację, tym bardziej, że p. Larsena dziś nie ma, a przyjechali Skoczniewscy. Wypadałoby usiąść z nimi i nudzić się przez cały wieczór. Kazałam przynieść sobie coś do zjedzenia na górę. Siedzę teraz i piszę. Ciekawa jestem, kiedy otrzymam odpowiedź z Burgos.
Miałam dzisiaj bardzo urozmaicony dzień. Z rana telefonował Jacek. Telefonował z Krakowa, gdzie bawi z jakimś szwedzkim ministrem, który zwiedza Polskę. Rozmowa była zupełnie stereotypowa, na zasadzie uprzejmości i małżeńskiej troskliwości. Miałam co prawda wielką ochotę powiedzieć mu coś cieplejszego, ale należało utrzymać styl. Może i oczekiwał, że powiem mu coś o tej rudej, bo bardzo szczegółowo wypytywał, kto bawi w Krynicy. Umyślnie mówiłam mu bardzo długo o Romku. Niech ma za swoje. O Romka zawsze był zazdrosny. Dostałby szału, gdybym powiedziała mu o liście, który dziś rano otrzymałam. Zlitowałam się jednak nad nim.
Więc ten list. Przyniesiono mi go wraz ze śniadaniem. Romek pisał: