Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakiego doszłam przekonania?... Że tych uczuć, jakie żywisz dla mnie, w żadnym razie nie można nazwać miłością,.
Na jego ustach zjawił się ironiczny uśmiech:
— Nie można?...
Odpowiedziałam z przekonaniem:
— Stanowczo nie można.
— Więc jakże to nazwiesz?... Jak nazwiesz to, że nic mnie nie pociąga do żadnej innej kobiety, że myślę tylko o tobie, że każda godzina mego życia jest pełna ciebie... Jak to nazwiesz?!
Wzruszyłam ramionami:
— Nie wiem. W każdym razie nie nazwę miłością czegoś, co jest zupełnie abstrakcyjne, czegoś, co nie dąży do realizacji. Unikasz mnie. Unikałeś stale.
— Unikałem cię odtąd, odkąd się przekonałem, że wybrałaś innego.
— Ależ mój drogi. Czy nie wyobrażasz sobie, że między mężczyzną i kobietą wcale nie koniecznie musi być coś, co wiąże ich na całe życie i pakuje w finale do wspólnego grobu?! Dlaczego na przykład nie moglibyśmy być przyjaciółmi? Dlaczego nie mielibyśmy się widywać, mieć możność wymiany myśli, uśmiechów, smutków, radości?... Przecież istnieją tysiączne formy i zabarwienia przyjaźni, tysiączne rodzaje sympatii. Dlaczego na przykład uważasz za przyjemne i możliwe obcowanie z miss Normann, a za niemożliwość — obcowanie ze mną?
— To całkiem proste. Ona jest dla mnie osobą całkiem obojętną.
— Ach, więc tak?... Więc tak. Więc osób, dla których żywimy jakieś większe uczucia musimy planowo unikać?...
— Tak — skinął głową. — Skoro ich nie możemy zdobyć na własność, lepiej unikać ich, by nie ranić...
— ...sobie serca — dokończyłam nie bez szyderstwa.
Przygryzł wargi:
— Prawda, jakie to śmieszne?