Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdybyś o tym wiedział?...
Zrobiłam mu miejsce obok siebie. Gdy już konie ruszyły, powiedział z emfazą:
— Gdybym o tym wiedział, nie przeklinałbym tak swego lekarza za to, że mnie tu wysłał. Czy... jesteś sama?
— Tak, Jacek siedzi w Warszawie. A ty?...
— Ja?... — przeraził się. — A z kimże mógłbym tu być?!
Zaśmiałam się:
— No, mój drogi Romku. Przecież nie będziesz we mnie wmawiał, że wiecznie żyjesz w celibacie.
Odwrócił głowę. Te wszystkie kwestie ogromnie go peszą. Czasami chce mi się śmiać na myśl, że ten chłopak w ogóle nie wie jeszcze, co to jest kobieta. Co prawda może być to zupełnie interesujące. Wyobrażam sobie jego zachowanie się w takich okolicznościach. Wszystkie panie oglądają się za naszymi sankami. Nie dziwię im się. Romek musi podobać się każdej. To zabawne. Na pewno niejedna go atakuje. A ten biedak broni się jak lew.
— Nie stronię od ludzi, — powiedział po długim namyśle.
— Tylko od płci odmiennej?...
Spojrzał na mnie surowo i oznajmił mi tonem wyroku sądowego:
— Zmieniłaś się bardzo.
— Na niekorzyść?
Odwrócił głowę i niemal gniewnie powiedział:
— Tak.
To wszystko zaczynało mnie bawić.
— Czy zbrzydłam?
— Nie o tym mówię.
— Przytyłam?
— Ach, nie. Udajesz, że mnie nie rozumiesz. W twoim sposobie bycia... Inaczej patrzysz na życie niż dawniej, niż wtedy, gdy...