Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Pamiętnik pani Hanki.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co ci zawiniłem?... Przyznaję, że nie chciałem tańczyć, i gdybyś nie wstała, prosiłbym, byś wybrała innego tancerza. Ponieważ jednak już wstałaś nie wypadało mi zrobić nic innego, jak wstać również.
— Tak — przyznałam. — Być może. Ale czy nie uważasz, że wypada też, tańcząc z żoną, przynajmniej udawać, że nie jest to dla ciebie torturą.
Orkiestra skończyła grać i wróciliśmy do stolika, poróżnieni i podnieceni sprzeczką. Przez tchórzostwo Jacka (a może i przez moje rozdrażnienie) cały plan mi się nie udał. Zależało mi na tym, by pokazać tej wydrze, że Jacek jest we mnie zakochany. Tymczasem wyszło coś wręcz przeciwnego. Nawet przy naszym stoliku wszyscy spostrzegli, żeśmy się kłócili, i ktoś na ten temat zrobił kilka niemądrych dowcipów.
Podczas następnego tańca, zjawił się Toto. Oczywiście zaraz mnie poprosił lecz odmówiłam.
I tu Jacek wykazał się swoją klasą! Gdy następnie zagrano walca, uśmiechnięty wstał i skłonił się przede mną. Widocznie przełamał w sobie obawę przed tą kobietą, albo zląkł się, że ja się na niego poważnie pogniewałam. W każdym bądź razie dał nowy dowód, jak bardzo mnie kocha. Ach, gdybym mu mogła powiedzieć, jak wiele w tej chwili odczuwałam dlań wdzięczności.
Był niezrównanie szarmancki, a ponieważ walca tańczy znakomicie, zwracaliśmy na siebie powszechną uwagę. Gdy w drugiej połowie zwolniliśmy tempo, pochylił się nad moim uchem i szepnął:
— Czy już teraz dobrze?
Wrodzony upór kazał mi nie poddawać się od razu:
— Tak powinno było być już wtedy — powiedziałam.
— Masz rację, kochanie. Tylko widzisz wtedy byłoby to nieszczere, a teraz jest najszczersze.
Milczał chwilę i dodał: