Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obowiązkiem uczciwego człowieka, lecz niestety również dobrze wiedział, co jest obowiązkiem gentlemana w stosunku do kobiety.
Nadto pozycję jego komplikowała obecność Ireny, obecność, osłabiająca tak oczywiście jego stanowisko. Jedno trzeba było zrobić — rozmówić się z Leną.
Stał niemal bezradny, wpatrzony w płomień gazu i w tryumfalną smugę pary, jaką wyrzucał w górę dziób imbryka.
Tymczasem Irena, siedząc w głębokim „klubie“ w milczeniu przyglądła się rywalce. Milczały obie.
Lena zwolna odzyskiwała równowagę i stopniowo błahość odkrycia zdrady Dowmunta, błahość w porównaniu z groźnem niebezpieczeńswem, jakie nad nią zawisło, zaczęła nabierać znaczenia.
Oczy zielone spotkały się z oczyma szyldkretowemi.
— Pani jest kochanką Andrzeja? — zapytała wprost Lena.
— Tak, jak i pani.
— Więc Andrzej pani powiedział?
— O, o tem wie całe miasto. Przynajmniej o tem mówi.
— Czy, czy… — zaczęła Lena.
— Ależ, proszę pani — zachęciła ją Ira.
— Czy Andrzej, to jest, czy pani od dawna jest jego kochanką?
— Ach, nie obserwuję jubileuszów, więc datą pani służyć nie mogę, ale w przybliżeniu, coś od miesiąca.
Lena przygryzła wargi.
— Mówmy szczerze, — zaproponowała z poważną miną Ira. — Chyba dla pani nie jest to tragedją?
— Nigdybym nie posądziła go, — wybuchnęła Lena — że może mnie tak haniebnie zdradzić!
— Tak, jak on — z naciskiem odparła Ira — nie przypuszcza, że pani go zdradza.
Oczy zielone spotkały się z oczyma szyldkretowemi.
— Zresztą o cóż chodzi? — dodała. — Jeżeli zdrada Andrzeja nie zmniejsza jego, w stosunku do pani, po-