Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Słusznie, bardzo słusznie. Tembardziej, że teraz tyle przedsiębiorstw bankrutuje. Wszystko na słomianych nogach. Ciężkie czasy, a ludzie muszą jakoś żyć…
— Więc istotnie jest tak ciężko?
— Fatalnie. Brak gotówki, kredytu. Nawet najpoważniejsze przedsiębiorstwa, no te, oczywiście, nie są zachwiane, ale bądź co bądź znajdują się w chwilowych trudnościach. Właśnie o jednem z takich chciałem z panem pomówić.
— Zatem?
— Jestem współwłaścicielem domu eksportowo-importowego „Polrol“. — Słyszał pan zapewne?… — Wywozimy zagranicę wełnę, szczecinę, lecz predewszystkiem len. Zresztą w każdej chwili służę cyframi. Mamy w różnych punktach kraju kilkanaście filij, skupujących surowiec, a tego — jak pan wie — jest poddostatkiem i to ceny niskie.
— Skądże trudności pieniężne?
— Kredyt, podatki, świadczenia spoełczne, różne ubezpieczenia pracowników (zatrudniany ich około 700), Kasy Chorych, no i zmniejszenie zdolności konsumcyjnej wśród ludności.
— A cóż państwo importują?
— Przywozimy właśnie towary najłatwiejsze do zbytu na krótkoterminowy kredyt, bo kosmetyki, perfumy, jedwabie, zabawki dziecinne, sosy i przyprawy do potraw, w zimie kwiaty z Nicei i nowalje warzywne, pomarańcze, winogrona… Wszystko, towar szybki.
— Słowem, wywozicie len i wełnę w surowym stanie, a sprowadzacie kwiaty, sosy i zabawki dziecinne. Czy to, zdaniem pańskiem, jest pożyteczne dla gospodarstwa krajowego?
— Przypuszczam. W każdym razie przyśpiesza to obrót pieniądza. Otóż pragnąłbym pozyskać pana dla naszego przedsiębiorstwa, które można i należy znacznie rozszerzyć. Głównych właścicieli jest nas trzech: Ludwik Koniecpolski, ordynat Baworowicz i ja. Wejście pańskie powitalibyśmy tem milej, że zawsze przy-