Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ponad wszystek ból i żal
I tłum obcych lic…“

Przez otwarte okno jadalnego pokoju wlewał się z podwórza piskliwy sopran jakiejś Kaśki czy Fruzi.
Marta zatrzymała rękę z filiżanką przy samych ustach i pomyślała:
— Mój Bóże, jakież to kobiece. Właściwie niema różnicy między tą służącą a mną… Wspomnij mnie… tylko wspomnij. Czy my, kobiety, same przyczyniłyśmy do tej biernej roli w stosunku do mężczyzny, czy on nam tę rolę narzucił? Czy mógł nam mężczyzna tak dalece tę bierność wpoić, że bez niej czujemy się nieszczęśliwe?… A z nią?…
Piotr krzątał się przy stole.
— Piotrze, czy nie było listów?
— Nie, proszę jaśnie pani.
Rzuciła nań spojrzenie:
— Co Piotrowi jest? Piotr chory?
— Ja?… Nie. Broń Boże, proszę jaśnie pani.
— Czemu Piotr taki blady?
— Tak sobie — jąkał się.
— Może Piotra jakie nieszczęście spotkało?
— Nie, nic, proszę jaśnie pani.
Marta wzruszyła ramionami i wstała:
— Proszę mi dzienniki przynieść z buduaru.
Codziennie rano czytywała dzienniki, chociaż nie lubiła ich szczerze. Ponieważ jednak Andrzej powiedział kiedyś, że każdy obywatel powinien interesować się życiem publicznem i polityką, Marta, przyznając mu rację, zaczęła czytywać codzienną prasę wszystkich kierunków.
Dlatego właśnie, gdy wśród przyniesionych przez Piotra pism nie znalazła „Gońca Stołecznego“, nacisnęła guzik dzwonka:
— Dlaczego Piotr nie przyniósł „Gońca“?
Piotr zbladł jeszcze bardziej.
— Nie przynieśli, proszę jaśnie pani.
— To proszę zejść i kupić.