Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W oczach Andrzeja, gdy oderwał je od ostatniego wiersza sprawozdania, zapaliło się ponure światło.
— Pewien pan jest swego? — zapytał.
— Najzupełniej.
— A dowody?
— Mam je w ręku. Najlepszy zaś jest ten.
Podał Dowmuntowi żółty arkusik papieru. Była to asygnata do kasy fabrycznej podpisana przez Bielawskiego, a polecająca wypłacić panu Marjanowi Zacharewiczowi pięć tysięcy złotych za „prace specjalne“.
— Łapówka?
— Tak. Niech pan zwróci uwagę na datę. Termin jest miesięczny. Pan Bielawski przewidywał, że do tego czasu pan zaakceptuje jego pogląd na wartość udziałów Żegoty w fabryce.
— Cóż panu przytem powiedział?
— Ach, to jest człowiek bardzo sprytny. Zaprosił mnie do swego gabinetu i wygłosił do mnie dłuższe przemówienie. Było tam i o ciężkiem położeniu przemysłu, i o błędnym systemie podatkowym, i o mętnych źródłach majątku Żegoty, i o doświadczeniu życiowem, które zmusza nieraz do rozmijania się symplistycznemi zasadami, stanowiącemi, zresztą, w dzisiejszem życiu, już coś w rodzaju przesądów i anarchonizmów.
— Łajdak! — wyrzucił z siebie Dowmunt.
— Nie przeczę, — uśmiechnął się Zacharewicz — na zakończenie zaś pan Bielawski zaszczycił mnie nader pochlebną opinją o mnie i wyraził przekonanie, że praca moja wyjdzie na dobre fabryce, a nawet przyniesie wiele korzyści. Dlatego też w imieniu swojem i, niech pan słucha, i pańskiem, pozwolił sobie przygotować tę oto skromną gratyfikację.
— Cóż pan mu na to odpowiedział?
— Ja? A no, powiedziałem, że wiele usłyszałem odeń rzeczy mądrych, że istotnie często człowiek prymitywny dałby komuś w gębę, kierując się przestarzałemi „zasadami symplistycznemi“, lecz doświadczenie i roz-