Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wbrew życzeniu pani Rzeckiej zrezygnowali z podróży poślubnej. I tak prawie nikogo nie widywali i mogli nacieszyć się sobą.
Jedynymi gośćmi w ich domu byli Truszkowscy i od czasu do czasu profesor Huszcza, patrzący w Dowmunta jak w słońce. Marta bardzo go lubiła, a już wręcz przepadała za temi rozmowami sam na sam, gdy godzinami mogła słuchać entuzjastycznych opowiadań o Andrzeju.
Piętnastego paźdiernika były jej urodziny. W dniu tym przyjechali państwo Rzeccy i Roman, z dyplomem inżyniera w kieszeni. Andrzej ofiarował Marcie olbrzymiego doga, wspaniałe płowe zwierzę, nazywało się Pan Pies i wprawiło Martę w zachwyt. Największą jednak przyjemność sprawił jej podarek Truszkowskich. Była to nieco wypłowiała fotografja gabinetowa, wyobrażająca trzynastoletniego chłopca w myśliwskiej kurtce, dumnie wspartego na flincie.
Marta wycałowała fotografję, gdy zaś zostali sami powiedziała Andrzejowi do ucha:
— Taki będzie nasz syn. Prawda? Musi być do ciebie podobny!
Zaś w trzy dni potem, Andrzej, wróciwszy z biura, ujrzał w buduarze duży portret. Okazało się, że Marta oddała fotografję do powiększenia i oto ze ściany patrzał teraz niemal naturalnego wzrostu smukły chłopak o myślących niebieskich oczach.
Tegoż dnia Andrzej musiał wyjechać na Śląsk. Miał do załatwienia sprawy nie cierpiące zwłoki. Przedewszystkiem chodziło o umowę węglową.
Pierwsze rozstanie przypieczętowane zostało nieskończoną serją pocałunków i Marta została sama. Teraz przeważnie bywała u rodziców na Krakowskiem.
Państwo Rzeccy nie odnowili swoich jour-fixów i w mieszkaniu panowała cisza. Hrabia zajęty był likwidacją swojej spółki. Roman poprostu — jak mówiła pani Rzecka — oszalał. Całe dnie przesiadywał w „Adrolu“, a nocami kreślił w swoim pokoju i wypijał