Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ostatnia brygada.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dowmunt zerwał się i, nachylając się nad nim, rzucił przez zaciśnięte zęby:
— Duszę się, rozumiesz? Duszę się! Tchu mi brak! Nie mogę, nie mam sił patrzeć!…
Żegota zmierzył go ironiczne spojrzeniem:
— Na co?
— Na co? — wybuchnął Andrzej. — Na co? Na to wszystko, na was, na wasze miedziane czoła, na wasze brudne łapy, na wasze oschłe serca, na to, coście z tej Polski zrobili! Żeście ją zapluli, żeście jej…
— Dobrze, — przerwał Żegota — ale co ma znaczyć to „Wy“? To niby kto?
— Wy, wszyscy! Całe wasze społeczeństwo, całe wasze pokolenie! Wy, coście wyprali swoje dusze z czci i wiary, coście obsiedli jak robactwo tę naszą niepodległość, coście Polskę zmienili w koryto, w żerowsko!… Myślisz, że nie pamiętam coś mówił o sztandarach, któremi w nocy buty się czyści?!
— Ach, więc mówisz o augurach?
— Nie, nietylko o augurach! O wszystkich. Każdy z was ciągnie jakąś niteczkę z tego sukna. Spodleliście tak, że łotry z pod ciemnej gwiazdy, że ostatnie szuje bez krzty sumienia, ludzie, którym przed wojną nikt ręki nie podałby — dziś stoją na świeczniku… Powiedz! Czy jakikolwiek naród mógłby to znieść? Nie, po trzykroć nie! Chybaby spodlał do szczętu, chyba skarałby w tchórzostwie o parszywy kęs chleba! Czy jakikolwiek naród nie chwyciłby takich augurów za gardziel?
— Trzeba mieć czem chwycić. A naród, bracie ma zajęte ręce tą, tą — niteczką.
— Gdzież są wasze ideały? Gdzie cele? Do czego dążycie? Co jest motorem waszego życia? Zbydleliście, spoganieli, maximum na co zdobyć się umiecie, to, albo jałowy pesymizm, albo bałwochwalczy kult!
Andrzej uderzył pięścią w stół i czekał obrony Michała, lecz ten trwał w ironicznym uśmiechu.
— A nędza? Wszyscy narzekacie na nędzę. A któż tu w Polsce, na miły Bóg pracuje? Gdzie jest ten „wy-