Przejdź do zawartości

Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Generałostwo powitali go z atencją i wprowadzili do salonu właśnie w chwili, gdy zaległa cisza i jakaś dama kwadratowej tuszy, z obnażonemi rękoma, przypominającemi dwie ćwiartki cielęciny, zasiadała do fortepianu. Z konieczności zatrzymał się przy drzwiach i milczącemi skinieniami głowy odpowiadał na ukłony znajomych, początkowo nie orjentując się, komu się kłania.
Pierwszą osobą, którą poznał w tłoku czarnych fraków był Terkowski.
— Szlag by go trafił! — mruknął do siebie, podczas gdy fortepian rozbrzmiał jakiemiś mocnemi akordami.
Postanowił tak manewrować, by nie spotkać się z Terkowskim, co przy tej liczbie gości było do zrobienia, temardziej, że i Terkowski nie będzie szukał zetknięcia się z Dyzmą.
Jakież jednak było zdumienie pana Nikodema, gdy po paru chwilach ujrzał grubasa, zmierzającego wprost ku niemu. Terkowski uścisnął mu rękę i, lekko wziąwszy pod ramię, powiedział szeptem:
— Chodźmy na papierosa.
Wszystkie oczy zwróciły się na nich, gdy opuszczali salon, niknąc za kotarą gabinetu generała.
Tam Terkowski wydobył z kieszeni ogromną złotą papierośnicę i częstując Nikodema, zaczął kordjalnie:
— Sto lat nie widziałem szanownego pana prezesa...
Dyzma milczał, zaskoczony i pełen nieufności.
— Jakże zdrowie? — ciągnął grubas. — Ja bo po sześciu tygodniach odpoczynku świetnie się czuję. Nie uwierzy pan prezes, ale ubyło mi siedem kilo. Niezła porcja, co?
— Niczego sobie — odparł Dyzma.
— Niema to, prezesie, jak odpoczynek. Zmiana środowiska, o! Nowi ludzie, nowe sprawy, nowy tryb życia, nowe środowisko...
— Pan był w Żegiestowie — zapytał Nikodem, żeby coś powiedzieć.
— Tak. Odświeżyłem się tam gruntownie.
Z salonu huczał fortepian, z sąsiedniego pokoju dolatywały urywane słowa licytacji bridżowej. Terkowski