Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Karjera Nikodema Dyzmy.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci klucz dawałem. Zwolna bratku! Nina też będzie musiała pod przysięgę zeznać, że podpisała mi weksle.
— Nie bój się. To już moja sprawa.
— Są jeszcze sądy! — pienił się Kunicki.
W przedpokoju rozległ się dzwonek.
— Bydlę, on sądem straszy, tfu! — splunął Dyzma na podłogę i poszedł otworzyć drzwi.
— Łajdak! Łajdak! — Kunicki biegał po pokoju jak lis w klatce — zaraz muszę iść do prokuratora, do policji...
Lecz iść nie potrzebował: — drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł przodownik i dwaj wywiadowcy po cywilnemu.
— Czy pan nazywa się Kunicki Leon, vel Kunik Leon? — zapytał szorstkim głosem przodownik
— Tak, Kunicki.
— Jest pan aresztowany. Proszę nałożyć palto i iść z nami.
— Ja? Aresztowany? Ale za co? To chyba pomyłka.
— Niema żadnej pomyłki. Oto rozkaz aresztowania.
— Ale za co?
— To nie moja rzecz — wzruszył ramionami policjant — w Urzędzie Śledczym powiedzą panu. No, jazda! Ma pan broń?
— Nie.
— Obszukać go!
Wywiadowcy obmacali mu kieszenie. Broni nie było.
— No, jazda! Moje uszanowanie panu prezesowi. Przepraszam, że zakłóciliśmy spokój, ale taki miałem rozkaz.
— Jak rokaz, to rozkaz — powiedział Dyzma. — Dowidzenia.
Kunicki odwrócił się i chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz popchnięty przez wywiadowcę, zatoczył się i odrazu znalazł się za drzwiami.
Nikodem długo stał w pustym przedpokoju. Wreszcie przygładził przed lustrem włosy i wszedł do jadalni. Na stole przygotowane było śniadanie, o którem dotychczas nie pomyślał. Teraz poczuł ostry głód. Kawa była