Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swemu synowi przekonał się, iż wszystkie nadzieje, jakie w nim wiązał, zawiodły, doszczętnie zawiodły. Chłopiec poza niektórymi szczegółami powierzchowności niczym nie przypominał Domaszewiczów. Wprost przeciwnie: swoim charakterem, usposobieniem, uzdolnieniami, upodobaniami, sposobem zachowania się, wszystkim tym, sprawiał takie wrażenie, jakby uformowany był z samych przeciwieństw cech domaszewiczowskich.
Justyn zwyciężył.
— Co on zrobił z tego chłopca, co on zrobił! — myślał Marek, przypominając egzaltowane okrzyki Jurka, jego pobudliwość i nawet te łzy, wzruszenia w oczach. Łzy!
Więc jakże? Jakże to, można wziąć wilcze szczenię i wychować je na jagnię?… Więc można z ziarna pszenicy wyhodować powój?… Czy tylko człowieka można tak przemienić, by był zaprzeczeniom swojej własnej krwi?
Justyn zwyciężył…
— Odebrał mi go, odebrał na zawsze — myślał Marek.
I pamięć przywoływała te słowa Jurka, którymi chłopiec wyraził swoje uwielbienie dla Marka. Markowi nie sprawiły one przyjemności.. O, stokroć wolałby usłyszeć chłodne i zdawkowe powitanie. Wówczas poznałby w nim siebie. — A ten pietyzm, zapewne, to dowód szlachetnych i lojalnych intencyj Justyna, ale i dowód, że zdołał zaszczepić w duszy dziecka swoje uczucia, swoją egzaltowaną bezpośredniość w ich wypowiadaniu, że zaszczepił i rozrosło się to w naturze Jurka, aż ją upodobniło do justynowej.
I ten entuzjazm, ta miłość, to oddanie, z jakim Jurek mówił o „swoim tatusiu“… Nie uszło uwagi Marka, że chłopiec znacznie rzadziej wspominał matkę. Tak, Justyn wypełnił sobą całą wyobraźnię syna, swojego syna…
Przyjęcie tej rzeczywistości, pogodzenie się z tym faktem zdawało się Markowi czymś ponad ludzkie siły. Od tylu lat zżył się z przeświadczeniem, że ma syna, jedyną istotą na ziemi, dla której warto istnieć…
Wrócił z Warszawy bez żadnej gotowej decyzji. Nie szu-