Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kielski znał jego ton i zawołał:
— Widzisz, już się gniewasz na mnie.
— Tak. Gniewam się. Gniewam się za ten twój brak obiektywizmu i za to, że ferujesz skandalicznie niesprawiedliwe sądy na podstawie kilku nic nie znaczących szczególików. Więcej ci powiem: przyjdzie czas, gdy będziesz wstydził się tej powierzchownej opinii o Monice. Sprawiłeś mi, Justynie, dużą przykrość.
— Przebacz, Marku — chwycił go za rękę Kielski. — Ale ty przecie wiesz, jak bardzo się boję, by między nami nie stanęło coś, co mogłoby nas rozdzielić.
— I dlaczego zdaje ci się, że tym coś może być Monika?… Wierz mi, że nie ona, lecz tego rodzaju twoje, wybacz, niedorzeczne obawy mogą popsuć przyjaźń. Dlaczego jesteś takim ślepcem?! Dlaczego nie masz do mnie zaufania?!… Upewniam cię, że Monika jest bardzo, wyjątkowo wartościową dziewczyną, gotów jestem ci przysiądz, że ją polubisz, tłumaczę ci, że ona nie tylko ceni moją przyjaźń do ciebie, ale wręcz egzaltuje się nią. A ty wciąż swoje. Opadły cię jakieś fobie, jakieś uprzedzenia, jakieś histeryczne podejrzenia. Co się z tobą stało!
Kielski przygryzł wargi:
— Nie możesz sobie wyobrazić, jak tęsknię za tobą.
— Justyn!
— Może to śmieszne, ale wydaje mi się, że ty tego nie oceniasz…
— Czego?…
— Naszej przyjaźni.
Marek zamyślił się i w zamyśleniu wpatrywał się w kąt sali.
— Przeciwnie — powiedział wreszcie — cenię ją wyżej niż możesz sobie wyobrazić. Cenię ją do tego stopnia, że krępuje mnie samo nazywanie jej po imieniu. Sam kiedyś mówiłeś o czymś podobnym. Żydzi nie wymawiają imienia Jehowy. Zupełnie to rozumiem. Są wierzenia, a tym bardziej uczucia, których samo ujęcie słowami — pospolitują. Widzisz, przypomina to mi moich św. pamięci rodziców. Kochali się ogromnie. Ale w objawach ich miłości była diametralna różnica. Matka po kilka, a kiedyś w czasach, których już nie pamiętam, po kilkaset razy dziennie powtarzała ojcu, że go kocha. I robiło to