— Ach, — zawołała. — To ty jesteś przy małym. Bałam się, że został sam.
Marek skinął głową:
— Pozwoliłem niani odejść, Jurek śpi.
Spojrzała na książkę, którą Marek odłożył i powiedziała:
— Jeżeli śpi, a ty masz ochotę… bardzo ci jestem wdzięczna. Tylko nie przerywaj sobie czytania i weź coś wygodniejszego do siedzenia.
— Dobrze mi i tak, a nie masz mi za co dziękować, gdyż to największa dla mnie przyjemność.
Monika potrząsnęła głową:
— Wiem, że kochasz Jureczka… Ale…
— Czyż nie wolno mi nawet jego kochać? — zapytał. — Chyba rozumiesz, Moniko, że to dziecko jest moim najcenniejszym skarbem na świecie, że jest jedyną racją mego istnienia?…
Monika milczała.
— Nawet ty nie masz prawa zabronić mi kochać to maleństwo, tę żywą istotkę, która na zawsze już pozostanie łącznikiem między tobą i mną.
Na policzki Moniki wystąpiły rumieńce:
— Nie powinieneś mówić o tym, Marku.
— Gdybym nawet nie mówił! Przecie każde spojrzenie na to dziecko przypomni ci moją miłość, przypomni ci mnie tak samo, jak przypomina mi ciebie. To jest nasze dziecko, Moniko! Nasze. Twoje i moje. I tego już nic mi nie odbierze. To jest moje bogactwo.
— Marku! Przyrzekłeś mi…
— Tak, przyrzekłem milczeć, przyrzekłem, że zapomnę o tym co nas łączyło. I zapomniałem. Dziś zupełnie już inaczej o tamtym myślę, dziś zupełnie inaczej wspominam. Przysięgam ci, że żadna moja myśl nie obraża ciebie, że pogodziłem się ze swoim losem, że nawet w marzeniach nie sięgam po twoje uczucia. Czy mnie rozumiesz?
— Tak.
— Ale nie możesz mi odebrać i tych resztek, które mi zostały, tych strzępów szczęścia. Nie możesz mi kazać, bym tak, jak ty, przeklął owe dni, bym wstydził się ich jak ty, bym gardził nimi, jak ty.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/323
Ta strona została uwierzytelniona.