Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A Monika, zdawało się, rzeczywiście zapomniała o tej cenie, którą los kazał im zapłacić za obecność w ich domu różowego krzykliwego maleństwa. Na tym maleństwie ześrodkowały się wszystkie uczucia. Całe dnie spędzała przy dziecku, nie rozstając się z nim prawie wcale. Panna Agata nie mogła już dłużej pozostać w Warszawie. Wzywały ją do Kopanki pilne sprawy gospodarskie. Wobec tego przyjęto do dziecka niańkę, młodą dziewczynę, specjalnie wypisaną przez pannę Agatę z Kopanki. Dziewczyna zresztą niewiele miała roboty, gdyż Monika zazdrośnie strzegła swoich obowiązków matczynych.
Gdy panna Agata wyjeżdżała, zapowiedziała swój przyjazd na chrzciny. Wtedy też wypłynęła ta kwestia: jakie dać dziecku imię i kto ma być ojcem chrzestnym.
Justyn trapił się tymi zagadnieniami od dawna. Nie poruszał ich jednak, jakby w nadziei, że jakoś to się samo ułoży. Teraz wszakże, gdy sprawa została poruszona, zdecydował się na rozmowę z Moniką:
— Jakie imię damy naszemu synkowi? — zapytał.
— Nie zastanawiałam się nad tym — skłamała Monika. — Musimy wybrać jakieś ładne imię.
— Pomyśl o tym… Aha i o tym… kogo zaprosimy na chrzestnych rodziców…
— Sądzę, że ciocię Agatę… Jeżeli nie masz nic przeciw temu.
— Cóż mogę mieć przeciw temu. To jest naturalne.
I znowu minęło kilka dni, w ciągu których borykał się z sobą. Wreszcie pewnego popołudnia, gdy został sam na sam z Markiem, powiedział:
— Mam pewien kłopot… I właśnie chciałem zwrócić się do ciebie…
— O cóż ci chodzi?
— Musimy ochrzcić małego… I nie wiem czy… czy zgodzisz się zostać jego chrzestnym ojcem?…
Wykrztusił te słowa z największym wysiłkiem.
Marek wyciągnął doń rękę i powiedział po prostu:
— Dziękuję ci.
Justyn gryzł wargi, by zapanować nad sobą. Siedzieli długo w milczeniu. Wreszcie odezwał się Marek. Mówił cicho, powoli, w skupieniu, jakby do siebie: