Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A kto ci powiedział, Moniko, że ja chcę walczyć? Nałóg ten bardzo mi dogadza.
— Marku! Ja wiem, że to nieprawda!
— Zapewniam cię, że prawda. Alkohol świetnie mi robi. Pozwala mi przesypiać noce i żyć w ciągu dnia tą pewnością, że wieczorem ten przeżyty bezsensowny dzień znów nabierze treści…
— Ty się upijasz?!
— Tak. Upijam się.
— Dlaczego, dlaczego!?
— Widzisz… Jakby ci to wytłumaczyć… Nie stać mnie na taką rzeczywistość, jaka zadawalałaby mnie. A nie rozporządzam dostateczną dozą wyobraźni. Nie jestem artystą.
Zaśmiał się i zanim zdążyła zaprotestować napełnił szklankę.
— Nie mam artystycznej duszy. Jej pospolitość zdolna jest do fantazjowania dopiero w połączeniu z alkoholem. Wówczas… Wówczas może mi się zdawać, że nie wszystko jeszcze stracone, że czas da się odwrócić, że… No i tak dalej. Twoje zdrowie!
Wychylił zawartość szklanki, usiadł na brzegu stołu i powiedział:
— Wcale niezła zabawa. Prawda?… Albo inna odmiana: co było by, gdyby?… Gdyby to ułożyło się tak, a tamto inaczej? Gdyby zdarzenia poszły inną drogą, gdybym postępował bardziej egoistycznie, gdybym… Słowem: gdybanie. Z górki w dolinkę, z dolinki na górkę. Takie taternictwo. Wyobraźnia może tu bardzo wysoko zaprowadzić. W tym łańcuchu Gdybów zdarzają się Everesty. A gdy się dojdzie do szczytu, we mgłach i ostatecznym zmęczeniu trudno już odróżnić świat realny od wyimaginowanego. Wtedy i bólu się nie czuje, gdy się człowiek stacza w przepaść… W przepaść snu, czy śmierci…
Twarz Marka była wykrzywiona niedobrym szyderczym uśmiechem, w oczach tlił się ponury płomyk.
— I widzisz — mówił. — Nic w tym nie ma nadzwyczajnego. Swego rodzaju sport, swego rodzaju akrobacja. A cóż na to poradzę, że nie umiem tego robić na trzeźwo?…
— Ty się zabijasz, Marku.