Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Ich dziecko.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To jeszcze niczego nie wyjaśnia mi, kochanie.
— Ma własną matkę, która może wyjechać i zabrać oczywiście Małgosię, a może również… być zazdrosną…
— Zazdrosną, o co? — zdziwił się.
— O uczucia małej.
Potrząsnęła głową:
— Nie, nie powinnam przyzwyczajać się do niej, ani jej przyzwyczajać do siebie.
I dla podkreślenia, że nie chce o tym dłużej mówić, zaczęła wypytywać Justyna o postępy w pracy konkursowej na budowę kościoła w Mokotowie.
Nocy tej Justyn długo rozmyślał, z rana zaś jeszcze raz przeczytał list Moniki do Janki i w notesie swoim zapisał:
„Prof. dr Stamm w Wiedniu“.


ROZDZIAŁ XI

Minęły jednak jeszcze dwa miesiące zanim interesy pozwoliły Justynowi wyjechać do Wiednia i upozorować ten wyjazd przed Moniką swoimi sprawami zawodowymi.
Profesor Stamm był znakomitością światowej sławy i Justyn musiał czekać kilka dni na wyznaczoną audiencję. Znakomity lekarz odznaczał się wyborną pamięcią, gdyż bez trudu przypomniał sobie warszawską pacjentkę, panią Kielską, kazał zresztą asystentowi wyszukać jej kartotekę i pokazał Justynowi.
— Nie mam powodu, jak pan widzi do zachowania tajemnicy lekarskiej, jeżeli chodzi o pańską żonę. Jest zupełnie zdrowa i zupełnie normalna. Dolegliwości, które ją nawiedzają z całą pewnością są przejściowe. Najlepszym na nie lekarstwem było by macierzyństwo.
— Oboje pragniemy dziecka, panie profesorze, ale niestety…
— A od jak dawna jesteście małżeństwem.
— Od czterech lat z górą.
— No, to jeszcze nie jest stracona pozycja. Upewniam pana, że nie ma najmniejszych podejrzeń co do bezpłodności pańskiej żony. Chyba… Czy pan jest w porządku?
Justyn nie zrozumiał. Zarumienił się z lekka i bąknął: