Strona:Tadeusz Boy-Żeleński - Flirt z Melpomeną.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

„Przybysz“ kręci się coraz niecierpliwiej na krześle; w końcu, ze swą naturą nerwowca, niezdolnego do nałożenia sobie najmniejszego przymusu, zerwał się, szepnął do mnie charakterystyczną chrypką: „Okrutnie tego Julka nie lubię!“ i — drapnął przed końcem pierwszego aktu do „Turla“. Można zrozumieć, jak dopiero, z tego punktu patrzenia na sztukę, przedstawiał się Mistrzowi, a zwłaszcza jego uczniom, repertuar teatralny Zalewskich, Przybylskich, etc. Bałucki bodaj że tragiczną śmiercią przypłacił bezgraniczną wzgardę, jaką uczuł się nagle obrzucony. W każdym razie, nie była to atmosfera, któraby sprzyjała rozwojowi dobrego, codziennego repertuaru; na drodze bowiem, na jaką wiódł Przybyszewski swoich wyznawców, talent średniej miary może tylko kark skręcić.
Przybyszewski cudownie się spotkał z Pawlikowskim w swoich upodobaniach. Znał on i rozumiał jedynie teatr skandynawski i niemiecki; najwyższą koncesyą, do jakiej na rzecz ducha „romańskiego“ się posuwał, był — Maeterlinck! Ustępstwo, jak widzimy, nieduże.
Twórczość Przybyszewskiego prowadzi nas pośrednio do ciekawego momentu polskiego życia artystycznego, tj. do emigracyi.
Emigracya artystyczna odbywała się u nas ciągle aż do ostatniej chwili. Nietylko wypadki polityczne, ale i inne warunki związane z okaleczeniem, podwiązaniem naszego duchowego życia były jej przyczyną. Możnaby wymienić litanię całą nazwisk artystów, którzy — mówiąc już tylko o ostatniem pokoleniu — lata całe spędzili poza granicami. Nawet ci, którzy